O Utopku z Ławczoka

 

U zbiegu wsi Skrzeczkowice i Rogoźna leży duży staw o nazwie Ławczok.
Skąd się wzięła ta nazwa - nie wiadomo.
Szeroko kiedyś rozprawiano o złej sławie tego uroczyska, położonego wśród podmokłych łąk i gęstych lasów, otoczonego wieńcem olch, zarosłego trzciną i tartakiem. Nie ujmuje nic z uroku tego zakątka przebiegająca w pobliżu szeroka szosa prowadząca do Boryni.
Osoby przejezdne dziwi często, że wśród drzew rosnących na podmokłym terenie można spotkać uschnięty zupełnie dąb. Jest to tym dziwniejsze, że drzewo rośnie, a właściwie nie rośnie, lecz tylko trwa blisko wody.
O tym dębie i o panu tego stawu - Utopku - krąży wśród ludu następująca legenda.
Kiedy się to działo? Dokładnie nie wiadomo. Najstarsi ludzie opowiadają, że bardzo dawno. Było to mniej więcej wtedy, kiedy ten diabelski wynalazek, wódka, zaczłą się rozprzestrzeniać po świecie, a wraz z nim zaczęła rosnąć liczba karczem po wsiach.
W księżycową jasną noc wracała z Rogoźnej do Osin niewielka grupka muzykantów. Grali na weselu największego w Rogoźnej gospodarza, to i pojedli, i popili, i niesli sporo grosza, bo chłop zapłacił im sowicie. Szedł z nimi i Kuba, młody obibok, który czasem dorabiał sobie graniem, ale wtedy, oprócz zarobionych pieniędzy, niósł pod kapotą ukradzionego w gospodzie koguta. Wszyscy mieli powód do radości, bo zarobili trochę pieniędzy, a Kuba miał nadzieję, że nazajutrz sprzeda na targu koguta, toteż szło im się wesoło i drogi ubywało. Doszli już prawie do Ławczoka, kiedy zorientowali się, że zabłądzili. Nikt nie wiedział, gdzie są, szli przecież tą drogą wiele już razy, ale nigdy nie widzieli tam żadnego zamku, iskrzącego się od świateł zapalonych w oknach. Naprzeciw nich wyszedł pan odziany w purpurę i poprosił, by zagrali u niego. Zgodzili się chętnie, gdyż zebrało się sporo gości, a pan obiecał dobrze zapłacić.
Wprowadził ich do wielkiej sali, usadowił w miękkich fotelach. Dziwili się niezmiernie panującemu tutaj przepychowi. Sypnęły się złote talary, huknęła wesoła muzyka. Zagrali parę tańców i znów pan płacił. Ciążą już kieszenie, mdleją ręce, ale grają dalejm chcą być bogaci - będą bogaci! Najbardziej zależy na tym Kubie - dmucha, ile wlezie w swój klarnet. Zapomniał o trzymanym pod kapotą kogucie. Jeden ruch i przyduszony kogut zapiał na cały głos. Nim skamieniały ze strachu Kuba zdążył wymyśleć jakieś wyjaśnienie, sala zagrzmiała jakimś strasznym rykiem i... zaczęła się pogrążaćw falach stawu, które nagle zabłysły w świetle księżyca. Widząc co sie dzieje, muzykanci zaintonowali pieśń "Kto się w opiekę".
Po chwili widziadła zniknęły, wszystko się uspokoiło, muzykanci ocknęli się na dębie, a w kieszeniach zamiast talarów mieli dębowe liście i żaby razem z kamieniami. Zwłaszcza żab było zastraszająco dużo, wyłaziły nawet z instrumentów, nie pomogło odrzucanie ich ze wstrętem. Zrozumieli, że była to zemsta Utopka za przerwaną zabawę, dlatego tym bardziej żaden z nich nie odważył się zejść z drzewa. Przesiedzieli na dębie do rana, śpiewając pobożne kantyczki.
Tak się skończyła przygoda muzykantów.
Nikomu już potem spośród żyjących Utopek z Ławczoka nie pokazał swego oblicza, ale ofiary zbierał nadal wśród kąpiących się, a także wśród tych, którzy zbłądzili nad Ławczok nocą.
Powiadają starzy ludzie, że jeszcze w czasach ich młodości można było spotkać Utopka, w samo południe siedzącego na starym dębie. Najwięksi nawet śmiałkowie spoglądali na niego tylko z dalega wiedząc, że ten mały czerwony "panek" lubi się mścić. Jeśli nie utopi, to porozrzuca siano, mleko krowom pasącym się w pobliżu od bierze, chorobę naśle albo łąkę zaleje.
Jednego roku dał się okolicznym wieśniakom szczególne we znaki. Myśleli już chłopi, żeby staw wyświęcić, drudzy radzili, żeby wlać do stawu wode święconą, inni, żeby Utopka siecią wyłowić, ale nie musieli tego uczynić. Przyszła na niego kara. W samo południe strzelił grom z jasnego niega w dąb, na którym Utopek zazwyczaj odpoczywał. Od tego czasu zaginął słuch po Utopku, a dąb stoi suchy i nagi niemal nad samym lustrem wody.

tekst pochodzi z książki: "ŻORY - Piórem i Pędzlem 2"